poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Ogórka "Jak dotarłem" cz. 1 (cd. chętny)

To był słoneczny (fakt spadania gradu wielkości ziemniaków, odłóżmy na potem), dobrze się zapowiadający dzień. Dobrze ponieważ, jeszcze ani razu nie dostałem jednego z moich słynnych napadów, pewnej jeszcze słynniejszej choroby. Szedłem więc miarowym krokiem w nieznane, ciągnąc za sobą spory worek wypchany puszkami po kukurydzy.
Co jakiś czas, zerkałem na mój dobytek, aby po chwili zatrzymać się, wziąć jedną z puszek i napawać się tym pięknym widokiem lśniącego w słońcu metalu.
Kiedy tak obracałem w łapach jedną z nich, aktualnie siedząc na rozległym głazie, usłyszałem płacz dziecka.
'Co za cudowny dzień!' pomyślałem.Nie dosyć, że mam przy sobie dokładnie 240 umytych, złocistych puszek, to jeszcze za chwilę będę mógł powąchać dziecko! Oh jak ja kocham ich zapach. Lekka woń mydła, zmieszana z lizakami i mlekiem to coś, za co mógłbym skoczyć w ogień, a nawet rzucić się na Kolektora (mógłbym to zrobić i bez tego, ale to szczegół), chociaż ten pomiot piekielny, zasługuje na znacznie większą karę, za swe niegodziwe czyny!
Szybko otrząsnąłem się z niepotrzebnych myśli i zacząłem nasłuchiwać.
Kiedy już udało mi się ustalić kierunek skąd dochodził ten cudowny wrzask, pobiegłem w jego stronę niczym tęczowa strzała. Czułem jak mnie wzywa, jak właśnie spełnia się moje najskrytsze pragnienie, a zarazem przeznaczenie. Powąchać niemowlaka.
Maksymalnie przyspieszyłem, aż iskry w kolorze najbardziej tęczowej tęczy, zaczęły się sypać za moją pędzącą w dal postacią. Po tych kilku chwilach szaleńczego biegu, znalazłem się w środku lasu. Jęk noworodka dobiegał tuż zza drzewa, za jakim się ukryłem aby go nie wystraszyć. W mojej głowie, zaczęły kłębić się nowe myśli.
'A co jeśli to chłopiec?!' moje źrenice zwiększyły się do rozmiarów dorodnej pięciogroszówki, a z pyska poczęła kapać ślina. Nie, na pewno nie. Nie jestem godzien dostąpić takiego zaszczytu i to jeszcze w jednym dniu! Moje serce biło jak oszalałe. Postanowiłem wreszcie ukrócić całą tą niepewność i wyjrzeć zza mojej kryjówki.
No i cóż, miałem rację, nie był to chłopiec. Widok który ujrzałem, był jednak wystarczającą rekompensatą. Przede mną, wisiał w powietrzu chyba najpiękniejszy niemowlak jakiego w życiu widziałem. Unosił się na anielskich skrzydłach, miał na głowie dwa, pomarańczowe rogi, a odziany był w togę w kolorach flagi Włoch.
- Czekałam na ciebie - powiedziała, sfruwając z podestu w formie gigantycznego, karmazynowego muchomora - to ty, jesteś Wybrańcem.Tylko ty, masz prawo do jednego życzenia, które mogę spełnić.
"Jednego życzenia, które mogę spełnić" - te słowa, odbijały się echem w mojej głowie, od czasu do czasu przerywane innymi głosami, które naturalnie w niej przebywały, namawiając mnie do różnych rzeczy, o jakich się śmiertelnikom nie śniło.
Od początku wiedziałem czego chcę. Powąchać jej wolną od włosów, okrągłą głowę, o iście niebiańskim zapachu.
Telepatycznie, porozumieliśmy się w kwestii Jednego Życzenia i już po chwili, zbliżałem swoje nozdrza do jej błyszczącej glacy. Już miałem zaciągnąć się tą iście boską wonią, kiedy nagle, usłyszałem czyjeś wołanie. Było odległe, ale i tak mogłem je dosłyszeć.
- Żyjesz? Hej, żyjesz? - głosiło.
Po tym, wszystko co było dookoła mnie, zaczęło się rozpadać. Niebo przełamało się na pół, podłoże przecięła wstęga prowadząca do samego wnętrza ziemi, w którą za pomocą jakiejś nieznanej mi siły, zostałem wciągnięty.
Otworzyłem oczy i ujrzałem stojącą nade mną waderę.
'Nie, to nie mógł być sen! Wszystko było takie prawdziwe. Ten niemowlak...' pomyślałem.
- No, nareszcie się obudziłeś - powiedziała.
- Kim jesteś? - zdążyłem wydukać pytanie.
- Neko - przedstawiła się - a i sorry za to...ćwiczyłam zaklęcie rzucania kulą lodu i chyba musiałam cię trafić...
A więc jednak, to BYŁ sen. Byłem bliski załamania nerwowego, właśnie przepuściłem okazję powąchania najwspanialszego noworodka w całym moim życiu.
- Wszystko ok? - zapytała zdezorientowana.
- Nie. Nie jest ok! - z moich oczu wyciekła pojedyncza. Tylko jedna, ponieważ zły świat nie uznaje puszek po kukurydzy jako domeny płatniczej. W sumie, to nawet lepiej, będę miał je wszystkie tylko dla siebie.
- Uh, nie wiem czy ci to poprawi humor, ale należę do Białego Królestwa. Jest tam w sumie kilka wilków które mogły by ci pomóc, jakikolwiek masz problem - zmierzyła mnie wzrokiem - więc jak chcesz dołączyć, to nikt nie maiłby nic przeciwko. Tak myślę.
- A puszki? - spytałem z tęsknym, zalanym od łez wzrokiem.
- Jakie puszki?
- Puszki po kukurydzy tam macie?
- E, taaak... mamy - dostałem dziwne spojrzenie, jakby patrzyła na chorego psychiczne.
To, że jestem chory na ADHD, jeszcze nie uprawnia jej do myślenia, że rzeczywiście jestem chory.
- Idę! Gdzie? Gdzie się można zapisać? Macie tam jakichś chłopców? Ja chcę chłopców i puszki!
- Chłopców też mamy... za mną - uśmiechnęła się niepewnie, odwracając wizję i ruszyła w obranym kierunku.
Wypełniony nową nadzieją, poczłapałem za nią, ku nowej przygodzie, która obowiązkowo musiała zawierać puszki, niemowlaki i chłopców. Dobrze, żeby tych małych.
* * *
Kiedy dotarliśmy do wilczycy, która kazała nazywać siebie Mahō, zaczęło się morze pytań.
- Imię? - zapytała Mah
- Stefaniusz Korniszon Kamczatka Wielki Mozart Hyde Adolf Kiełbasa Jehowa Sernik Himaruya Hussie Antoni Elżbiet Alaevi Conan Doyle Yaoi von Sznycel III - odrzekłem z dumą w głosie.
- Mówią na ciebie jakoś? Długie trochę...
- Ogórek, ale wołają też Hitler
- Wiek?
- Dokładnie 6 lat
- Jakieś predyspozycje do wykonywania zawodu?
Koło wilczycy, nagle pojawiła się lista z wypisanymi na niej stanowiskami.
Nic nie odpowiadało mojej osobie, dopóki me oczy nie natrafiły na jedną pozycję - Woźny.
Nigdy nawet nie marzyłem o takiej pracy. Była sto razy lepsza niż to nędzne składanie długopisów!
- Ja, podejmę się tej jakże trudnej, niebezpiecznej, oraz wymagającej niesamowitego poświęcenia i cierpliwości pracy, jaką jest bycie woźnym - zakończyłem dramatycznie.
- Ok... tu masz miotłę - wskazała na przedmiot stojący w kącie.
- Będę ja pielęgnować i chronić własnym życiem. Przyrzekam - mówiąc to, pochyliłem głowę.
- Jak wolisz - odparła Mahō, po czym dodała - właśnie, ktoś cię musi oprowadzić...

<Mahō, Neko, ktokolwiek>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz