sobota, 28 marca 2015

Od Seli "Przyjęcie" cz. 1 (cd. Kira)

Biegłam z ojcem przez las. On nas gonił. Nie mogłam już dłużej biec... Mój ojciec przejął cios przeznaczony dla mnie. Niestety rana była zbyt głęboka, by mój tata mógł to przeżyć. Ostatnim tchnieniem wyszeptał:
- Uciekaj Sel...

Obudziłam się z krzykiem.
- Znowu śnił mi się mój ojciec - powiedziałam na głos nie wiedząc, że jestem obserwowana.
Postanowiłam pobiec dalej w drogę, kiedy naprzeciw wyskoczyła mi jakaś wadera. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam czy atakować czy uciekać, więc postanowiłam załatwić to pokojowo. Cofnęłam się z głuchym warknięciem i już miałam uciec, kiedy nieznajoma wadera zapytała się nieśmiało:
- Jak się nazywasz?
- Seli, a ty? - powiedziałam śmiało.
- Dowiesz się w swoim czasie - burknęła wadera.
- Okej, okej - odpowiedziałam - Już sobie idę.
- Nie, stój - zatrzymała mnie wadera i dodała spuszczając wzrok - Jestem Kira...
Kira zaprowadziła mnie na ścieżkę leśną, która prowadziła do bram jakiegoś miasta. Przybrałyśmy ludzkie postacie i ruszyłyśmy w stronę bramy głównej. Gdy przekroczyłam jej próg, ujrzałam niesamowite widoki.
- To twoje nowe miasto - powiedziała Kira
- Jeśli oczywiście chcesz tu mieszkać - dodała po krótkim namyśle.
Zobaczyłam jak biegnie do nas jakiś wilk, który także przybrał ludzką postać.
- Cześć Kira! - Krzykną po chwili dodając - Kto to jest?
- Jestem Seli, a ty?
- Ja jestem Dakar.

<Kira?> 

P.S. Król musi zezwolić na dołączenie, nie ma samowolki. ;_;

Od Alexandra "Nowy dom?" cz. 4 (cd. Kira)

Przez chwilę patrzyłem na waderę, by dopiero po momencie zorientować się, że rzeczywiście straciła przytomność. Podszedłem bliżej i schyliłem łeb nad jej ciałem. Nie ruszała się.
- Kiro? - zapytałem marszcząc brwi. Mogła przecież i równie dobrze udawać.
- Kiro? - powtórzyłem ponownie z marną nadzieją, że zaraz się podniesie. No nic, nie pozostawało mi nic innego, jak tylko wziąć ją na swe barki i zanieść w bramy Białego Królestwa. Mogłem co prawda przecież ją zostawić na pastwę losu, no ale już nie będę takim chamem, jakim jestem na co dzień. Zrobiłem tak jak postanowiłem sobie i już po chwili niosłem ją o własnych siłach. W duchu prosiłem tylko o to, by mi nie spadła i nie wpadła do rowu. Inaczej mogłaby bez problemu się na mnie obrazić za siniaki, które zostały spowodowane uderzeniami o kamienie. Mówiła, że jest jej duszno... Może potrzebuje więcej tlenu bądź zimnej kąpieli? Nie był to wcale aż taki zły pomysł.
Wraz z tą myślą skręciłem w prawo, tym samym schodząc z udeptanej, leśnej ścieżynki. Skierowałem się w stronę Wodospadu Szklistej Łzy, gdyż tam zawsze wiało i był dostęp do wody. Po bokach można było znaleźć pomniejsze stojące zbiorniki tej oto zimnej cieczy, i zanurzyć tam nieprzytomną, mając pewność, że na pewno nie porwie jej nurt. Droga obyła się bez niespodzianek. Jak tylko przybliżyłem się do odległości około dziesięciu metrów od krawędzi wodospadu, wadera ocknęła się.
- Gdzie jesteśmy? Co się stało? - pytała. Milczałem. Podniosła łeb i ujrzała przepaść, jaką był wodospad.
- O rety! Chcesz skoczyć? - przeraziła się. Chyba naprawdę pomyślała, że jestem samobójcą.
- A może chcesz mnie zrzucić? - pobladła.
- Nie bój się. - nakazałem, nie okazując żadnych szczególnych uczuć. - Zasłabłaś i musiałaś się przewietrzyć.
- Oh. - mruknęła wpatrując się w przestrzeń, która teraz nam stanęła przed oczami. Stałem na skraju wodospadu, na wystającej skale, wiszącej zaraz nad przepaścią. U dołu można było zobaczyć wielkie jezioro raz na jakiś czas wyłaniające się spod gęstej, białej mgły. W oddali widoczne były zielone, dzikie krainy zamieszkałe przez pomniejsze watahy. Spokojnie patrzyłem na to wszystko, w ogólne nie wzruszony, jak to mam w zwyczaju. Kira zeszła z mojego grzbietu i również patrzyła nic nie mówiąc. Widok był wprost pochłaniający. Można było się w nim zatracić i patrzyć bez końca, stojąc na skraju przepaści.

<Kira? Przepraszam, że takie bezsensowne i tyle mi to zajęło>

czwartek, 26 marca 2015

Od Maho "Nie pamiętam" cz. 6 (cd. Karibu)

- Aha... - mruknęła waderka na wiadomość, że chwilę temu straciła przytomność. Puściłam jej ramiona, tak że jej głowa opadła bezwładnie na poduszkę.
- Jesteś jeszcze słaba... Najlepiej jeszcze trochę poleż.
- Ale ja chcę się bawić... - mruknęła z niezadowoleniem. Rozumiałam ją, jako że jest jeszcze szczeniakiem, lecz musiałam zniszczyć jej zachciankę.
- Nie oskarżaj o to mnie. To nie moja wina. Tylko dbam o to, by nic ci się nie stało. Chyba to rozumiesz, prawda?
- Wiem...
- Co ci się wtedy śniło? A może była czarna nicość? - zapytałam starając zmienić temat.
- Trudno powiedzieć... Miałam wizję z jakimś basiorem. Chyba był duchem. Mówił coś o jakiejś pełni.
- Przedstawił się?
- Tak.
- Jak miał na imię?
- Karai... - mruknęła. Zamyśliłam się. Dziwna sprawa.
- Duch powiadasz?
- Uhum...
Teraz pozostaje pytanie, czy spotkałam kiedyś ducha o imieniu Karai. Jakby dłużej się nad tym zastanowić, to jego imię było dość podobne do imienia waderki. A może był jej jakąś zaginioną rodziną? Nic nie wiadomo. Nie można wyciągać pochopnych wniosków.
- A o co chodziło z tą pełnią? - drążyłam dalej.
- Że mam wtedy przyjść do jakiegoś lasu.
- Aha... To jak uda mi się jakoś dowiedzieć, kimże mógłby być ten cały Karai, to od razu ci powiem, ok? Mam kontakt z różnymi duchami zmarłych wilków.
- Ok.
Miałam tylko cichą nadzieję, że nie będzie to żadna pułapka... Po tej myśli zamilkłam już zupełnie wpatrując się uważnie w zabandażowaną ranę Karibu. Nathaniel robił dokładnie to samo. Wcześniej zdążyłam już zaobserwować, że była na nią rzucona jakaś klątwa bądź zaklęcie, dlatego też w tym przypadku moje czarny na niewiele się zdadzą. Musi się zagoić sposobem naturalnym. Po chwili niezręcznego milczenia basior postanowił się odezwać:
- Kto ci to zrobił?
Wadera odwróciła wzrok, próbując pozbyć się z siebie wrażenia bycia obserwowaną przez naszą osobę.
- Nikt... Sama to sobie zrobiłam zahaczając o gałąź.
- Na pewno? My tylko staramy się pomóc. - odparł basior.

<Karibu? Przepraszam, że tak krótko, ale brak pomysłu i weny ;-;>

sobota, 21 marca 2015

Od Dakara "Wspomnienia..." cz.2 (cd. Kira)

Poczułem, jak wracają mi skrzydła. Jako ja pochyliłem się nad waderą. Była piękna.
- Przepraszam cię za niego - Powiedziałem cicho - On nie może odejść
- Nie szkodzi
Zmusiła się do uśmiechu, który zaraz zniknął. Złapała się za żebro
- Chyba jest złamane - Jęknęła.
Co trzeba robić? Ja nigdy nie miałem problemu z tymi "urazami" i nie wiedziałem, jak się je leczy. Chodziłem w tę i z powrotem zastanawiając się, co robić. Po chwili wpadł mi do głowy pewien pomysł. Doskoczyłem do trzęsącej się wadery i usiadłem obok. Skupiłem się na jej ranach. Cieknącej krwi... Wzdrygnęła się.
- Nic ci nie jest. - Skąd u mnie tyle współczucia?!
- Nie, trochę mi lepiej.
- Będziesz mogła wstać?
- Chyba tak - Zaprowadziłem ją do jej domu i opatrzyłem rany. Usiadłem na jakimś krześle. Spojrzałem w jej słabe jeszcze oczy. Po chwili milczenia odezwała się lekko chrypiąc.
- Też jesteś demonem?
- Jak to JESTEM demonem?! - Ona mnie obraża?
- Dobra, dobra. Uspokój się. Pomyślałam, że skoro ty...
- Nie jesteśmy demonami
- Przecież jesteśmy...
- Może twój demon z tobą nie rozmawia... A może to zupełnie inny przypadek... Ja nie jestem demonem.
- Jak to?
- Demon jest ze mną
- Wyjaśnij...
- "Nie lubię jej" - Usłyszałem Vone'a, który stanął pomiędzy nami.
- ZAMKNIJ SIĘ! - wydarłem się - "mi się podoba" - dopowiedziałem w myślach.
- Co ci zrobiłam?
- To nie było do ciebie... Proszę, już wyjaśniam..."Vone, błagam cię..."
- "Już dobra, chcę to mieć za sobą"
Zamieniliśmy się miejscami. Teraz ja patrzyłem na Kirę z góry. Byłem słaby. Zdołałem tylko poruszyć żaluzjami. Mogłem patrzeć... Tylko patrzeć...
Vone nie miał skrzydeł. Nie warczał. Nie rzucił się na Kirę, jak miał w zwyczaju, tylko pierwszy raz w namacalnej formie... przemówił.
- Witaj Kiro. Mam na imię Vone i jestem demonem w wieku nieokreślonym, bo demony są nieśmiertelne - Głos miał wyniosły, acz spokojny - Połączony jestem z Dakarem, który też nie jest tylko wilkiem, ale ta świadomość mnie przytłacza, bo jeśli on zginie, ja odejdę. Każdy demon łączy się z wilkiem, bo chce go opętać, ale potem się zaprzyjaźniamy z duszą naszego nosiciela. Nie rozumiem, czemu nigdy nie widzisz swojego demona, ale ja go czuję i, wcale mi się nie podoba jego obecność...

<Kira? Robi się strasznie...>

środa, 18 marca 2015

Od Lukradis "Czy my się już nie poznaliśmy?" cz.5 (cd. Nathaniel)

 Patrzyłam jak chłopak z rezygnacją opuścił sale, a jak już go nie było z poirytowaniem wywróciłam oczami wracając do biurka po dziennik i resztę.
- Amator mocnych wrażeń - skomentowałam... Złośliwie? Chyba tak. Nie przejmując się tym ruszyłam do wyjścia, zgasiłam światło i ostatni raz rzuciłam wzrokiem po klasopracowni chemicznej, po czym zamknęłam drzwi na klucz. Zbiegłam po schodach, a po kotytarzach kręcyły się już sprzątaczki. Trochę... Napewno jest to irytujące, że podstawówka jest połączona ze szkołą średnią podzielona tylko przybudówką-korytarzem prowadzącym do wspólnej stołówki. Zostawiłam dziennik i klucz do sali 44 w pokoju nauczycielskim, następnie nie zmieniając tempa wesłam do sekretariatu, który opustoszał już dawno. Sekretarki kończyły pracę o piętnastej, więc z pracowników zostałam ja i sprzątaczki. Otworzyłam drzwi do swojego gabinetu i usiadłam w fotelu biurowym. Dokumentów trochę było, więc tylko je przejrzałam. Uzupełnię je w domu. Tak, to dobry pomysł. Przy kubku gorącej kawy, ten pomysł jest jeszcze lepszy. Zebrałam istotne rzeczy i schowałam je do teczki, a teczkę do torby wraz z notebookiem, notatnikiem, swoim osobistem dziennikiem i innymi. Teraz otwórz, wyjdź, zamkinij drzwi gabinetu i otwórz, wyjdź, zamkinij sekretariat. Naturalnie, sekretarki miały swoje klucze do tego pomieszczenia.
- Do widzenia i szybkiego końca pracy - pożegnałam sprzątaki, które dbają aby szkoła została zamknięta na noc.
- Do zobaczenia panno Kenway - odpowiedziały w tym samym momencie. Rzuciłam im jeszcze jakby to nazwać pusty uśmiech i wyszłam wyjściem ewakuacujnym. Spokojnym wzrokiem przemiarzałam miasto miając wiele kolorowych witryn sklepowych. Zatrzymał mnie dopiero zapach świeżo zmielonych ziaren z ulicznej kawiarni. Przydałyby się jakieś przyprawy do kawy. W sumie samej kawy za dużo mi też nie  zostało. Wparowałam do środka, trochę już nie myślac co czynie, następnie stanęłąm przy ladzie i rozejrzałam się po pułkach.
- Poproszę skórkę pomarańczy, chilli, cynamon i świeżo miloną kawę ekportowaną z Brazylii - tradycyjne zakupy, jak do tego typu rzeczy.
- Polecamy kozią śmiatankę w promocji. Wyjątkowo za pół ceny - zaproponował sprzedawca. Westchnęłam cicho. Ugh, niech zarobi sobie człowiek. Obym nie pożałowała.
- To poproszę w takim razie dorzucić - mruknełam pod nosem, ale usłyszał. Jak sęp. Dosłownie.
- To będzie osiemdziesiąt trzy złote i dwadześcia trzy groszę. Płaci pani kartą czy gotówką? - zapytał.
- Kartą. Zbliżeniowo - uprzedziłam jego kolejne pytanie. Mężczyzna wpisał kod, a ja przyłożyłam kartę czarnym paskiem do dołu.
- Dziękuję i do zobaczenia! - podarował mi paragon z szarmanckim uśmiechem. Kolejny się znalazł lowelas. Phi.
- Również dziękuje, do widzenia - odrzekłam chłodno chowając papierek w portfelu. Wziełam siatkę z zakupami i rzuszyłam do wyjścia. Nadzwyczajne krzepko tu tutaj, bo jak mijałam się z progiem to krzesło miało styczność z podłogą wydając charaktersystyczny dźwiek odbijającego się metalu od kamienia. Nie chciało mi się sprawdzać, kto był sprawcą rumoru, gdyż nie znaczyła nic dla mnie ta informacja. Fala zanieczyszczonego, śmierdzącego powietrza zbiła się ze mną, aż kuła kiedy przed chwilą wyszło się z tak przyjemnego miejsaca jakim jest kawiarna. Błe... Kałuża oleju z silnika zalewała symetrycznie szaro-brązowy chodnik. Ohyda. Powinni też zainwestować  w maszyny czyszczące chodzniki, a nie tylko ulice. Jednym susem ominełam plamę, a dwoma susami ktoś zrównał się ze mną.
- Zamierzasz stać się moim cieniem? - spytał niebiesko włosy.
- Nie, nie mam tego akurat w swoich zamiarach - mruknęłam - Nie masz domu, tylko pałętasz się po mieście?
I zapadła ta wiadoma cisza.
- W takim razie ee śpisz u kogoś? - zadałam kolejne pytanie. Na odpowiedź znowu otrzymałam głuchą ciszę. Wygadany jest w tym temacie, nie ma co. Jednak moje zimne serce owiła swojego rodzaju współczucie. Zaryzykuje ten ostatni raz w życiu. Nigdy więcej Luk, nigdy więcej. Obiecuje to sobie.
- Ma padać. Chodź do mnie - mruknełam i nie patrząc na jego reakcje poszłam dalej.
- Naprawdę? - spytał z lekką euforią w głosie.
- Przecież powiedziałam wraźnie - prychnełam.
Coś tam bełgotał, ale nie przywiązywałam do tego uwagi.
***
Otworzyłam drzwi najpierw kluczem do dolnego zamka potem do górnego. Bezpieczeństwa nigdy nie za wiele. Płyta drewna odskoczyła z pomrukiem rozwierających się uszczelek.
- Zapraszam.
- Panie przodem.
Wzruszyłam ramionami, chociaż tu ma maniery. Zdjełam płasz oraz buty i powiesiłam nakrycie na wieszaku.
- Chcesz kawy albo czegoś do jedzenia? - spytałam, lecz nic nie zrozumiałam co mówił w odpowiedzi - Dobra, dobra. Idź do salonu. Rozgość się, zaraz wrócę tylko się przebiorę. Nie ruszaj się z tamtego pokoju i nie ruszaj figurek.
Wskazałam dłonią pomieszenie do którego miał wejść i nie upewniając się czy to zrobił ruszyłam do siebie przymykając drzwi. Rozwiązałam krawat zrzycając z siebie marynarkę. Rozpiełam białą koszulę z długimi rękawami i nałożyłam luźny sweter. Zsunęłam z bioder czrane eleganckie spodnie zwężane w kostkach i na ich miejsce włożyłam również czarne jeansy. Marynarkę założyłam na wieszak i powiesiłam na drzwiach szafy, a spodnie złożyłam w kostkę. Torbę z rzeczami zostawiłam na łóżku. Wzięłam koszulę i wychodząc z sypialni do łazienki pozostawiłam ją tam w koszu z innymi ubraniami czekającymi na pranie. Zerknełam do salonu, a Nathaniel w tym samym momencie usiał na kanapie.
- Mam nadzieję, że nic nie zbroiłeś. Idę do kuchni - oznajmiłam i od razu zniknęłam za futryną. Po paru krokach zatopiłam się w szarości kuchni, w drodze zabierając siatkę z zakupami, którą pozostawiłam wcześniej na półce w przedpokoju. Wyjęłam z niej kawę, śmietanę i przyprawy. Wsypałam trochę proszku do rączki ekspresu i ponownie zapięłam ją do maszyny. Wodą powoli zaczynała wrzeć, podstawiłam wysoką szklankę do latte, ale wpierw z spienioną śmietaną i powoli zalewam nie dużą ilością czarnej kawy i potem znowu robię kolejną warstwę bitej śmietany i posypuje proszkiem z skórki pomarańczy i cynamonu. Powtarzam czynność z drugą szkanlą i tym razem posypuje drobną ilością chili i cynamonu i oba na koniec posypuje jeszcze wiórkami z czekolady. Wyjmuję jakieś ciastka, które mam na takie niespodziewane okazje i wykładam je na talerzyk. Wszytko układam na srebrnej tacy dla swojej wygody i tak ruszam do salonu. Pozostawiam to na stolę i wracam się po skórzaną torbę, którą pozostawiłam w sypialni na łóżku. Wraz z tym siadam przy wysokim stole, przy którym już siedzi Nathan. Kursowałam jak samolot. Matko, naprawdę? Aż do tego porównałam? Ech, nie ważne.
- Proszę, częstuj się - podsunęłam mu talerzyk, a sama wyjęłam notebooka, dokumenty i pióro do pisania i o dziwo wszytko się zmieściło na 1/3 mebla. Znowu szybko przejrzałam papiery. Zacznę od czegoś lekkiego. Dwie kartoteki, dyplomy i podania dwóch nowych uczniów, po drugie zatwierdzenie i wydanie miesięcznej pensji pracowników i na laptopie mozolne robienie przelewów. Na czarny koniec wypełnienie PIT-u. Robiłam wszytko w ciszy popijając małymi łykami kawę pod czujnym okiem młodego mężczyzny. O dziwo nie starał się przerwać tej ciszy co było mi na rękę. W ciągu zdążyłam stracić poczucie czasu. Siedziałam tak trzy godziny może dwie?
- Luk? Skończyłaś już? Ślęczysz przy tym prawię całe pięć godzin. Dochodzi dwudziesta trzecia - mruknął w końcu, wyrywając mnie z transu. Nerwowo spojrzałam na zegarek. Faktycznie, za kwadrans dwudziesta trzecia. W porę się wyrobiłam to dobrze czy źle? Zamknęłam klapę i spojrzałam na niego. Co teraz mamy czynić? Oczy mnie bolały, ale siłę jeszcze miałam.
- Chcesz się pouczyć tej chemii?
Chłopak nie odpowiedział, najwidoczniej zniszczyłam mu humor w szkolę. Ale to nie mój problem... Raczej. O, Luk znowu jesteś zimną suką. Wyjęłam jeszcze z torby podręcznik, położyłam go na stole pozostawiając na nim dłonie. Wyczekującym wzrokiem mierzyłam go.
- Czy może masz inne propozycje?
- Robisz wszystko dla mnie z taką łaską, aż mnie to boli, przeraża i dziwi na raz. Jak można być tak bezuczuciowym? Powiedź proszę jakie to uczucie.
Zbiło mnie z tropu. Musiał być z siebie zadowolony. Wyglądałam jak ryba łapiąca powietrze, kiedy stary rybak wyjmuję ją z sieci i ogląda przy okazji oceniając ile dostanie za tak duży okaz. Zwyczajnie zabrakło mi słów, aby odegrać się jakąś ripostą, albo czymkolwiek. Po prostu zmienię temat. Tak będzie najlepiej.
- Czy my się już wcześniej nie poznaliśmy? - miałam to pytanie zadać wcześniej, ale jakoś nie było okazji. Kojarzyłam go, ale nie wiem skąd. Kolejny wzdych.

<tylko mi jej nie wyniszcz psychicznie .-.>

sobota, 14 marca 2015

Od Nathaniela "Czy my się już nie poznaliśmy?" cz. 4 (cd. Lukradis)

- Jako monetę przetargową mogę zaproponować samego siebie. - zamruczałem gardłowo, zbliżając się odrobinę do mojej nauczycielki. Może jest trzy wilcze lata starsza... Właściwie to całkiem spora różnica, ale było w niej coś takiego, czemu nie mogłem się oprzeć. Pewnie to tylko pseudogłębokie słówka o znaczeniu równie wielkim jak aglet w sznurówce, jednak naprawdę czułem coś do Luk.
- Raczej nie przystanę na tą propozycję. - prychnęła niewzruszona.
- Więc może... Kolacja? - byłem świadomy tego, że naciskałem. Że zachowywałem się niekulturalnie, a ona miała prawo do tego, żeby odmówić.
- Z płatkami róż porozrzucanymi po stole, wymyślnymi potrawami i unoszącym się zapachem duszących kwiatków? - burknęła zniesmaczona.
- Jeżeli sobie tego życzysz, dla ciebie wszystko. - z uśmiechem na ustach wyobraziłem już sobie pokój pomalowany dla niej na czerwono, wypełniony bukietami i serduszkami z papieru. Lukardis jednak nie była tak optymistycznie nastawiona do tego pomysłu, więc wyrwany z marzeń wypaliłem nagle, jakby sobie o czymś przypominając - Przepraszam. Jestem zbyt nachalny. - gwałtownie opuściłem głowę i chowając dłonie do kieszeni wyszedłem z klasy. Zachowałem się jak dziecko, to idiotyczne. To dopiero pierwsza lekcja, a ja już miałem ochotę się zmyć. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Z miną naburmuszonego niemowlaka, któremu właśnie został odebrany cukierek wyruszyłem do pobliskiej kawiarni. Usiadłem przy stoliku stojącym w kącie i rozejrzałem się wokół. Mój wzrok przykuła jedynie zmierzająca w moim kierunku osoba.
- Cześć młody! - zachichotała Lucy niszcząc moje uczesanie, zupełnie tak, jakby celem jej życia było czochranie moich włosów przy każdym spotkaniu.
- Czemu zawsze spotykam cię w kafeteriach? - westchnąłem na powitanie. Właściwie liczyłem na ujrzenie brunetki: to była jedyna osoba, z którą mogłem naprawdę porozmawiać.
- Wiesz jak to jest z metalem przyciąganym przez magnes? Tak właśnie działa na mnie kawa. - stwierdziła jakby to była najnormalniejszy fakt we wszechświecie, co dla mnie nie było niczym wyjątkowym ani tym bardziej dziwnym, bo już nie raz mówiła mi takie rzeczy.
- Naturalnie. Czego się napijesz? - spytałem wbijając wzrok w menu.
- Natuś, oboje wiemy, że nie masz kasy, ja stawiam. - i choć nie brzmiało to jak obelga, poczułem się urażony. - Oj, nie obrażaj się Nati. Skoro tak bardzo chcesz za mnie zapłacić, proszę. - to mówiąc położyła na stole wyjętą z torebki kopertę. Dobrze wiedziałem co się w niej znajduje, lecz odepchnąłem ją tylko w jej stronę.
- Nie wezmę tych cholernych pieniędzy. - syknąłem zdenerwowany.
- Więc wolisz sypiać pod mostem? Wiesz, gdzie ja kiedyś skończyłam... Nie pozwolę ci powtórzyć tego błędu. Zabierz je. - powiedziała tonem tak stanowczym, że zjeżyły mi się włoski na karku. Wtedy właśnie po raz drugi w życiu w jej wesołych, zamyślonych oczach o złotym kolorze dostrzegłem smutek. Zawsze, kiedy wspomniała o swojej przeszłości pociągała nosem i chowała twarz za bujną czupryną. Nienawidziłem oglądać jej w takim stanie.
- Niech ci będzie. - powiedziałem unosząc jej podbródek na tyle, żeby zmuszona była na mnie spojrzeć. - Ale jeśli jeszcze raz zobaczę jak się smucisz, pójdę do niego. Zabiję go. Rozumiesz? - zawarczałem starając się zabrzmieć poważnie. Wiedziałem, że nie dam rady skrzywdzić Sinoday'a. Przeciwnie, to on gotów jest zamordować mnie bez skrupułów.
- Jesteś podobny do matki, wiesz? I nie umiesz kłamać. - uśmiechnęła się pokrzepiająco. Zgiąłem kopertę wpół i schowałem do kieszeni spodni.
- A ty nie umiesz pocieszać. - burknąłem i skinieniem dłoni przywołałem kelnerkę, która spijała zaniepokojona z ust Lucy nasze zamówienie. Moja brązowowłosa towarzyszka wypowiedziała nazwy tak ekstrawaganckich napojów, że bałem się o tą biedną, Bogu winną dziewczynę.
- Więc? Jaka teraz wpadła w twoje sidła? - spytała Lucy. Prędzej czy później nasze tematy zawsze schodziły w tym kierunku.
- Szkoda gadać... -
- Uuu, kroi się coś poważniejszego. Opowiadaj. - z szerokim uśmiechem uderzyła mnie delikatnie łokciem w żebro. Spochmurniałem, biorąc łyk otrzymanej małej czarnej.
- A jak tam twój ukochany? - trafiłem w samo sedno. Na moje szczęście łatwo było odwrócić jej uwagę, bo po sekundzie zaczęła się tłumaczyć, że nie ma żadnego faceta i nie jest w nikim zakochana, przybierając przy tym odcień purpury. Później jednak zmieniła temat wzdychając do wyimaginowanego obrazu jakiegoś szatyna. Oczywiście zainteresowało mnie to tak bardzo, że gdyby nie mocny wstrząs z jej strony padłbym jak długi na podłogę pogrążony w mocnym śnie.
- Żyjesz? - spytała, kiedy całkowicie się ocknąłem.
- Opowiadaj facetowi o urodzie drugiego faceta i spodziewaj się zainteresowania z jego strony. - ziewnąłem sarkastycznie, przeciągając się.
- No dobrze... Skoro ci aż tak przynudzam to lecę. - wstała zabierając się powoli do wyjścia.
- Żartowałem przecież! - usprawiedliwiłem się z grymasem przyglądając się jej przygotowywaniom.
- Ale ja nie. Trzymaj się Nati. I nie chcę już dostawać informacji, że masz sprawę w sądzie za gwałt. - cmoknęła mnie w czoło przeczesując krańce niebieskich pasm i wyszła, zanim zdążyłem fuknąć, że byłem niewinny.

<Luk? Przepraszam, jestem gotowa klęczeć na grochu za karę~ >

środa, 11 marca 2015

Wojna

Wygraliśmy wojnę 47 (w tym 5 należało do BK) postami do 3!
Otrzymaliśmy odznaczenie:

No więc teraz możemy składać broń... Na czym to będzie polegać? Chcesz oddać? No dobra, piszesz mi w tej sprawie na priv. i przedmioty znikają, otrzymujesz połowę stawki, którą kosztowały. Nie chcesz oddawać? Ok, tylko że wtedy nie można broni używać w normalnych op., no chyba że wojna się powtórzy.
Właśnie, mam jeszcze takie malutkie pytanko... Podobał wam się ogólny zarys wojny? Mam na myśli to, że mogliście się wyszaleć mordując w op., wilki mogły przeklinać itd., co jest niedozwolone normalnie. Chodzi o to, że za jakiś czas (czyli za kilka miesięcy) może wybuchnąć KOLEJNA WOJNA, tym razem pokojowa: czyli Alfy są w całkowitym rozejmie. Wtedy to będzie PRAWDZIWA konkurencja, a nie to co teraz: ZKWMW pisze 10 dziennie, a WCN 1 tygodniowo.
Warunki starcia podam później, jeśli zdecydujecie się na powtórkę z wrażeń.

W czasie późniejszym (lub wcześniejszym) pojawi się również ankieta, czy warto organizować maratony międzywatahowe... Co to? Już tłumaczę. Będzie chodziło w tym o to, że np. raz na 2 miesiące będzie można pisać op. razem ze wszystkimi członkami ZKWMW na temat np. pokonania jakiegoś niebezpieczeństwa grożącemu wilkom. Co to konkretniej będzie jeszcze pomyślimy. 

Pozdrawiam, Jade.
 
P.S. Jeszcze raz gorąco proszę o pisanie więcej op.!!!

poniedziałek, 9 marca 2015

Wielki nabór

Ogłaszam wielki nabór!
Na czym on polega?
1. Za każdą zaproszoną osobę (która to potwierdzi) otrzymujecie 10 BM.
2. Za 20 osób należących do BK każdy dostaje po 10 BM, za 30: 15 BM, 40: 20 BM itd.

Wpadłam na taki pomysł, gdyż nikt nie chce dołączać, tylko wszyscy odchodzą... ._.
No i piszcie więcej op., ja Was proszę i błagam na kolanach! Niektórzy powinni dostać porządnego kopa w d... zadek, żeby wreszcie się ruszyli do roboty. xd

Pozdrawiam, Jade

piątek, 6 marca 2015

Od Maho "Wojna"


Nie lubię wojen. Nawet bardzo. Wszyscy się mordują... Eh. Okropna sprawa. Mimo tego, że tchórzem nie jestem, siedziałam skulona pod ścianą w pobliskiej jaskini. Sama nie wiem dlaczego. Jakoś tak... No po prostu. Nieuzasadniony lęk. Obok mnie siedział Alex i wbijał we mnie te swoje złote ślepia.
- Co? - zapytałam po jakimś czasie. Mrugał dość rzadko, co było z lekka niepokojące. Milczał. A czego ja się w końcu spodziewałam? Przecież to Alex. On jest naszą "niemową" i właśnie z tego słynie. Ponoć niektóre wilki nawet nie znają brzmienia jego głosu... Siedzieliśmy tak w ciszy (pomijając wrzaski na dworze) wpatrzeni w siebie. Ściskaliśmy w łapach wcześniej zakupioną broń, zupełnie jakbyśmy zaraz wyskoczyć i tam ich pozabijać. Nie mieliśmy jednak takich zamiarów. W jamie panowały egipskie ciemności i było dość brudno, lecz nie zwracaliśmy na to większej wagi.
Po upływie kilku minut usłyszeliśmy jakiś niepokojący dźwięk, trochę jakby skrobanie pazurów połączone z dużym ciężarem rzuconym o ścianę. Ja i brat równocześnie spojrzeliśmy w tamtym kierunku jednocześnie ściskając jeszcze mocniej broń: ja łuk i berło eteru, a on kosę śmierci oraz ten drugi dostępny miecz. Rozszerzyłam oczy widząc zakrwawionego wilka rzuconego o ścianę z Zjednoczonego Królestwa. Była to Jade. Alex nie zareagował jakoś szczególnie, tylko podążył ostrożnie naprzód, na zewnątrz. Podbiegłam do niej i pospiesznie do niej zagadałam drżącym z przerażenia głosem:
- Mamo... Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko jest dobrze. Wcale prawie nie mogę się ruszyć. - jęknęła mówiąc sarkazmem, a następnie zakrztusiła się krwią wypływającą jej z pyska.
- Alex! - krzyknęłam za basiorem.
- Co? - warknął.
- Trzeba pomóc mamie!
- To sama się nią zajmij...
- Ale... - zaczęłam, lecz ten raptownie mi przerwał:
- Ja muszę wybić tego, który się gdzieś tutaj czai w krzakach.
Po chwili "trawienia" jego planu kiwnęłam potakująco głową. Ah, ta moja opóźniona reakcja. Wyjęłam z torby, którą miałam przewieszoną przez ramię bandaż, zmieniłam się w człowieka i zajęłam się ranami Jade. Na Alexa naskoczył jakiś czarno-biały wilk, chyba wadera. Alex na szczęście bez problemu się z nią uporał wbijając jej centralnie w brzuch kosę. Nawet się nie zmęczył. Wadera upadła głośno jęcząc z bólu. Kopnął ją jeszcze ze trzy razy. Nie patrzyłam na to, gdyż zapewne ten widok mocno by mnie obrzydził. Na samą myśl zaczęły mnie boleć wnętrzności.
W pewnej chwili na moich plecach poczułam oddech, a tak właściwie to sapanie. Powoli odwróciłam głowę. To jakaś granatowo-biała wadera. Spanikowana wzięłam ostry zamach berłem i uderzyłam ją z całej siły w bark. Ta zatoczyła się i upadła. Najwyraźniej berło to wysłało do jej ciała jakieś magiczne promienie, które osłabiły jej organizm. Dobrze że nie było krwi. Popatrzyłam na brata. Był cały umazany od czerwieni. Aż mi się słabo zrobiło.

Od Glorego "Wojna"


Patrzyłem z wyraźnym obrzydzeniem na pole bitwy. Wszyscy skakali sobie do gardeł nie bacząc nawet na to, czy wróg czy przyjaciel. Targała nimi niewyobrażalna nienawiść i ból, czyniąc na co dzień miłe i przyjazne wilki w prawdziwe bezduszne potwory, będące istnymi maszynami do zabijania. Z Watahy Magicznych Wilków nawet na wojnę puszczono szczeniaki... Zabawne. Na pewno sobie poradzą w takich warunkach. Te umazane pyski od krwi, połamane pazury od mocnych ciosów, brudne futro z wycieńczenia, widoczne żebra z niedożywienia, obdarta skóra... Uroki wojny.  Stałem na skale i patrzyłem na wszystko z góry. Po co mam walczyć? Gdybym ruszył w bój wszyscy uciekliby z podkulonym ogonem. Co jakiś czas ktoś wołał moje imię prosząc o pomoc, lecz ja pozostawałem niewzruszony. Skoro są tacy samodzielni, to chyba powinni sobie radzić sami, nieprawdaż? Co kilka minut wrzaski cierpienia przerywał ryk piły mechanicznej oraz inne przerażające dźwięki. Słyszałem cudze myśli i aurę emocjonalną, w której przeważała zdecydowanie brudna czerwień wskazująca na dużą agresję, wściekłość i brutalność. Dodatkowo gdzieniegdzie widoczny był brąz mówiący o pokorze i poświęceniu. Rzadko kiedy dało się zauważyć inne barwy. W pewnym momencie poczułem ostry odór brudnego i mocno zaniedbanego wilczego ciała, pomieszanego z aromatem krwi i smrodem potu. Ktoś chciał mnie zaskoczyć od tyłu. Była to biało-granatowa wadera z wrogiej watahy. Wiedziałem takie rzeczy, nawet nie oglądając się za siebie, gdyż nie tylko posiadam wszystkie możliwe żywioły i talenty, ale i także przepowiadam przyszłość. Zdawałem sobie z tego sprawę, że za chwil kilka zbliży się na tyle, bym mógł ją "zobaczyć". Mimo to miałem przed oczyma niewyraźną wizję najbliższych kilku minut. Nie drgnąłem ani trochę, by nie wzbudzać podejrzeń wadery. Po chwili usłyszałem jej sapanie, ten zmęczony, lekko szaleńczy oddech... Najwidoczniej wojna naruszyła jej psychikę.
W pysku zaciskała rękojeść zdobionego miecza. Gdy wzięła nim zamach, ja wykonałem błyskawiczny ruch, tak, że wadera nawet nie zdążyła zorientować się, co się dzieje. Przerzuciłem ją sobie bez trudu przez ramię, w taki sposób, że dość mocno nadwyrężyła kręgosłup. Jęknęła z bólu i nie mogła się podnieść z ziemi. Podszedłem do niej.
- I co? Warto było próbować się zbliżyć? - syknąłem tak, by wzbudzić w niej jak najwięcej negatywnych emocji. Jej aura była dwukolorowa: pół brudnoczerwona, pół zupełnie czarna.
- Zaraz zginiesz! - wykrzyknęła zachrypniętym głosem próbując dźwignąć się na łapy. Wywracając dramatycznie oczami uderzyłem ją z prostej łapy w kark powodując, że ta straciła na moment wzrok i zwyczajnie zasłabła. Patrzyłem na jej nieruchome ciało jak na najbardziej oślizgłego i odrażającego robala. Kopnąłem ją by sprawdzić, czy żyje. Mięśnie wciąż były sztywne, co oznaczało, że jednak się zbudzi. Westchnąłem cicho. Że też takie niewychowane wilki mają prawo żyć... Nic tylko by mordowały. W tym momencie gdzieś w tle mignęła mi moja partnerka wymachująca piłą mechaniczną. A cóż ona wyrabia? Wbiłem spojrzenie w waderę i podążałem oczyma w ślad za nią. Eh... Nie będę ukrywał, że szczerze załamałem się tym, co przed chwilą miałem okazję zobaczyć. Królowa wielkiego imperium z piłą w dłoni? Nie, to się aż po prostu w głowie nie mieści.
Udałem, że niczego nie widziałem. Zmieniłem się w człowieka i wyczarowałem sobie tą kosę śmierci, która początkowo zrobiła dość sporą furorę wśród oddziałów Zjednoczonego Królestwa. Powstrzymałem się jednak w zadaniu ciosu nieprzytomnej waderze. Wiedziałem o tym doskonale, że kobiet się nie bije, lecz ta stanowiła wyjątek. Chyba ten jeden raz mogę "zaszaleć", prawda? Popatrzyłem uważnie na kosę, którą trzymałem w dłoni. Przecież to złe... To znaczy kosa zła, bo zbyt słaba. Wzbogaciłem przedmiot na mocy napełniając go maną. Runy, które wcześniej były na niej już namalowane zaczęły lekko błyszczeć na fioletowo. Tak, teraz jest dobrze. Wziąłem zamach i wbiłem w ciało wadery, która w tej samej chwili zbudzona szeroko otworzyła oczy. Nienawistne spojrzenie szybko zgasło. Z obrzydzeniem zepchnąłem ją ze skały tak, że spadła w dół i sturlała się ze stromego zbocza. Zasłużyła, bo w końcu przecież ubrudziła mi swoją krwią nowy garnitur.

Od Roni "Album" cz.2

Nad rankiem gdy się już obudziłam, znów spojrzałam na księgę. Strasznie mnie korciło aby ją otworzyć, ale jakaś siła we mnie nie pozwalała mi ego dokonać. Zastanawiałam się czy ją oddać królowi. Bo to przecież może być jego własność, a ja nie jestem jakimś złodziejem. Brałam pod uwagę te sugestie ale nie wiedziałam jak to będzie. Przecież mogę coś zrobić źle dać komuś to i potem dowiem się że album wpadł z niepowołane ręce. Wyszłam na dwór. Nikogo nie było. Poszłam szybko coś upolować i postanowiłam wrócić. Album zniknął.
- Gdzie to jest!?!
Nagle usłyszałam że ktoś szybkim krokiem odchodzi, a raczej ucieka. Wyszłam na zewnątrz i zauważyłam starego borsuka z księga w reku. Uciekał, nie mogłam na to pozwolić. Dogoniłam go i skoczyłam na niego wyrywając mu pamiątkę. On szybko się podniósł i próbował zabrać mi księgę.
- Czego chcesz? dlaczego mi to ukradłeś?
- Ja ukradłem?! To ty mi to wczoraj zwinęłaś złodziejko! Ty lisie! Złodzieju!
- Nie jestem żadną złodziejką! - byłam trochę zdziwiona bo byłam na 100% pewna, że był u mnie tamtego wieczoru wilk...

<C.D.N>