Otworzyłem niechętnie zaspane oczęta po nagłym ataku budzika na uszy.
Pięścią uderzyłem hałaśliwe urządzenie i po kilku powtórkach słów "jeszcze pięć minut" wstałem przeciągając się powoli. Zerknąłem na
godzinę w telefonie. Wskazywał 13:00 dnia 20 grudnia... Zaraz, zaraz...
Dzisiaj nie były czyjeś urodziny? Podrapałem się po czuprynie i
przeczesując ją odrobinę w zamyśleniu.
- Przecież obiecałem Arkadii, że pójdę z nią na spacer. - ocknąłem się
po dłuższej chwili i pobiegłem się w coś ubrać. Przebierałem trochę w
wymieszanych ubraniach aż znalazłem jakąś wyprasowaną koszulę w czerwoną
kratę i czarne spodnie. Jako nakrycie wierzchnie założyłem bluzę.
Pozostawiając niezakluczony dom sprintem ruszyłem do Parku
Eskpisoliowetios'a. W końcu nie mam w mieszkaniu nic, co
zainteresowałoby złodzieja, więc niespecjalnie się tym przejąłem. Jako
iż były to ostatnie dni na zakup prezentów i przekąsek na wigilijne
świętowanie, ulice były zakorkowane, a ja, żeby nie czekać wybrałem się
na wycieczkę po dachach budynków. Parkour to jedyna umiejętność, jaką
uwielbiałem wykonywać pod surowym okiem ojca. W końcu zeskoczyłem na
twarde podłoże lądując w koszu wypełnionym zaskakująco miękkimi workami
na śmieci. Otrzepałem się z kurzu i wyszedłem z zaciemnionej uliczki.
Właśnie zmieniłem się w wilka będąc już w drodze do miejsca spotkania,
kiedy zaczepiła mnie urocza, czarnoróżowa istotka, oskarżając mnie o
spóźnienie na "wybłagane" wyjście.
- Oj, przepraszam no... Zaspałem. Masz ochotę na spacer teraz? - przymilałem się.
- Dobra. - warknęła i ruszyliśmy milczący w stronę parku. Gdy tam
dotarliśmy, zaczepiła nas zakrwawiona, wątła waderka. Spanikowany
obdarzyłem swoją towarzyszkę przestraszonym wzrokiem.
- Trzeba przenieść ją do szpitala. - stwierdziła oglądając ranę na boku.
- Nie ma na to czasu, zaniosę ją do hotelu, a ty znajdź bandaże i
jakiegoś medyka. - powiedziałem jednym tchem, po czym wziąłem ją na
grzbiet i otrzepując delikatnie futro wyczarowałem sobie eteryczne
skrzydła. Wzniosłem się w powietrze, osiągając niewyobrażalną prędkość.
Po dłuższej chwili byliśmy już w Knajpie Zagubionego Wędrowca. Tam
czekała na nas zmartwiona Mahõ.
- Co ty tu robisz? - spytałem lądując.
- Żaden lekarz nie był dostępny, więc przyszłam. Zaprowadźmy ją do
pokoju. - zadecydowała. Stan małej się chyba pogarszał, bo czułem jej
przyspieszony oddech na grzbiecie, więc posłusznie słuchałem Flory. Ta
delikatnie ściągnęła ją z moich barków i ułożyła na łóżku. Później
otuliła ją zieloną aurą swojej mocy. Mała po ociągających się minutach
obudziła się.
<Karibu, Mah?>
"Wszelkie wilki, czy to zza morza, czy zza gór, wszystkie łączcie się tu. Tutaj cała potęga z nami wzrasta, powstają coraz większe miasta. Nikt nam się nie sprzeciwi, nawet ci najbardziej chciwi."
Strony
- Kronika
- Jak dołączyć?
- Rodzina królewska
- Basiory
- Wadery
- Szczeniaki
- Lisy
- Hierarchia
- Regulamin, waluta i reklama
- Magiczne przedmioty
- Historia i legendy
- Władza (punkty)
- Wiara i święta
- Odeszli/Cmentarz
- Opowiadania +18
- Sojusznicy i wrogowie
- Terytoria
- Postacie niezależne
- Mieszkania
- Bibioteka Złamanego Skrzydła
- Konkursy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz